|
Według mnie problem lezy w tym, że na szeroko rozumiany "sport" jest wydawana spora część naszych składek, również szaraczków nie zainteresowanych przerzucaniem ryb na czas. Z tą rekompensatą w postaci zarybien przed zawodami też chyba nie zawsze jest tak dobrze, bo o ile mi wiadomo (mogę sie mylić) są to często zarybienia z PZW, tylko skoordynowane w czasie z zawodami. Same zarybienia selektem na "killowych" odcinkach to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Mięsiarze są zarówno wśród zawodników jak i szaraczków. Obniżony wymiar ochronny nie robi na mnie wrażenia. Te małe rybki będą skłute tak czy siak przy użyciu "żyłki". Każdy, kto miał wątpliwą przyjemność wędkowania w górskiej rzece po zawodach pierwszoligowców, nawet tych z normalnym wymiarem, wie o czym mówię.
O tyle o ile "towarzyscy" zawodnicy startujący okazjonalnie robią często wiele dla rzek, to pierwszoligowcy, których znam raczej rzadko działają społecznie. Tłumaczą się brakiem czasu, bo przecież ciągle treningi, zawody... Myslę, że to właśnie oni, z racji korzysci które czerpią powinni zakasać rękawy i zadbać o to, by nie było potrzeby zanizać wymiaru do tak irracjonalnych wartosci dla naszych rzek. Oni maja do powiedzenia w PZW więcej niz szaraki, więc mogą lobbować na rzecz kolejnych "nokillów" oraz radykalnej zmiany przedpotopowych wymiarów i limitów. Takie działania z pewnoscia uciszyłyby krytyke w duzym stopniu.
Sądzę, że zawodnicy (bardziej ci "towarzyscy") mogliby tez ograniczyć uzycie metody żyłkowej. Myślę, że na kazdej rzece powinny powstać strefy-mateczniki, z dozwoloną tylko suchą i mokrą muchą, ewentualnie streamerem. Na zawodach taka strefa mogłaby byc sektorem. Skłute ryby, nie nękane mogłyby spokojnie dojść do siebie po trudach holu w takich miejscach.
Myślę, że obie zwaśnione strony mozna pogodzić, nie widzę jednak chęci ze strony zawodników, którzy chyba za bardzo przywykli do tego by tylko brać...
pozdrawiam
|