e) Francis o
rzucaniu linki, zacinaniu it.d.
Zakończywszy ten rozdział mógłbym
przejść do omówienia dalszych systemów łowienia na wędkę, uczyniłbym to
niezawodnie, gdyby mi chodziło więcej o oryginalność, jak o pożyteczność tego co
piszę. Gdy jednakże wzgląd ostatni jest dla mnie rozstrzygającym, powstrzymać się
nie mogę od podania bogdaj w streszczeniu tego, co w przedmiocie właśnie omawianym ku
pożytkowi wędkarzy w ogóle a nauce początkujących w szczególności pomieszcza w swem
"Book on Angling" Francis. Francis, najdzielniejszy niezawodnie znawca rzeczy z
wędkarstwem związek mających, zawołany rybak i najsympatyczniejszy ze wszystkich autorów,
którzy o rybach i wędce pisali. Uwagi Francisa zawierają tyle zdrowych a na
wszechstronnem doświadczeniu opartych spostrzeżeń i wskazówek, iż nie czując się na
siłach, bym coś lepszego poradzić i napisać mógł, wolę powtórzyć, co on napisał,
pewnym będąc że łaskawy czytelnik będzie mi wdzięcznym za ten epizodyczny ustęp, którego
zadaniem jest zreasumować na małej przestrzeni to, o czem po części w poprzednich
rozdziałach już była mowa. - Rzucane linki, zacinanie it.d. uważam za
najważniejszą część nauki wędkarstwa, tak dalece, iż częściową rekapitulacyę
przedmiotu nawet dla biegłych w sztuce za zbędną nie poczytuję. - Porównując
bowiem to, co mówi Francis o rybach i wędce z tem, co w tym samym przedmiocie inni
napisali, przychodzi się mimowoli do przekonania, że to co pisze pierwszy, zaczerpnięte
jest z autopsyi, własnego wielostronnego doświadczenia, gdy przeciwnie cetera
scribentium plebs posiłkuje się eksperyencyą po większej części zapożyczoną, a
częstokroć opiera swe twierdzenia na intuicyi lub eksperymentach podejrzanej wartości.
Francisa wskazówki zasługują, by je każdy sportsmen umiał na pamięć, bo w nich
mieszczą się fakta, realna rzeczywistość i dla tego polecam je wszystkim kolegom po
wędce i dziedzictwie Piotrowem.
Francis pisze:
Wędkarz trzymający na lince swej
wędki potężnego łososia, raduje się nadzieją wydobycia na ląd tej wspaniałej
zdobyczy i składa dowody cierpliwości i sprytu w uchodzeniu dwudziestofuntowego) olbrzyma, który go całą długą
rodzinę trzyma w niepewności i dziekiem jakiemś a radosnem rozdrażnieniu. Spryt
jednakże i wypróbowana cierpliwość rybaka na ciężką a częstokroć bezowocną
niestety narażone będą na próbę, gdy się pokusi o utrzymanie i wydobycie na ląd
upartego, chimerycznego pstrąga, aczkolwiek tenże ledwo do dwu kilogramów wagi
dochodzi. Pstrąg taki bezczelny skacze niekiedy tuż pod nogami stojącego na brzegu
rybaka i chwyta muchy unosząc się nad wodą jedną po drugiej, patrząc z pogardą na
śliczny produkt pracy ludzkiego ducha, na muchę, podobną do równocześnie latających
jak dwie krople wody do siebie; a choć ją rybak dodaje uwiązaną na żyłce cienkiej
jak pajęczyna a podaje z całym zapasem artyzmu i finezyi rybackiej, pstrąga rybackiej,
pstrąga to nie wzrusza, nie mąci stoickiej jego bierności. By takiego bywalca, takiego
szczwanego lisa do chwycenia muchy nakłonić, na to trza bez porównania większego
zapasu przezorności, chytrości i uporu, jak, by wyciągnąć największego łososia, który
kiedykolwiek odbył podróż z morza na słodkie wody. Rybak, który umie należycie
łowić pstrągi bez trudu da sobie radę z łososiem; łowiący nieźle łososie,
przekona się snadnie, iż z wędką pstrągową trudniejsza sprawa, i po próbach nie
wielu przyjdzie do przekonania, że chcąc się wykazać sukcesem, trza zacząć naukę ab
ovo, by zwolna tylko i mozolnie dobić się bakałarstwa pstrążego.
Gdy wędkarz stanął nad brzegiem
a opatrzywszy narzędzie dokładnie, dobrał stosowną muchę, pozwólmy sobie towarzyszyć
mu w należytem oddaleniu: Zbliża on się spokojnie i ostrożnie ku wodzie i upatrzonemu
stanowisku, skąd akcyą rozpocząć ma. Stojąc twarzą ku prądowi nieco zwrócony), opuściwszy tyle linki z
kołowrotka, ile wynosi długość wędziska, które trzyma prawie prostopadle w ręce
prawej, chwyta muchę w palce lewej ręki, odsuniętej nieco od ciała, a wprawiwszy
wędzisko w ruch lekki przez prawe ramię (batożenie), puszcza muchę nad wodę. Gdy
nabrał przekonania, iż linka skutkiem ruchu wahadłowego wędziska za jego plecyma się
wyprężyła, winien ją zwrócić ku przodowi, by się mucha nie splątała lub u nasady
nie urwała. Gdy nie zostawi sobie dość czasu na należyte rozwinięcie się linki, lub
gdy ją za rychło ku przodowi rzuci to usłyszy prawdopodobnie za plecyma trzaśnięcie
jak z bata, gdyby mu zaś jeszcze było spieszniej lub rzut taki kilkakrotnie wykonał, to
owo "strzelanie z bata" skończy się tem, że mucha jego spocznie spokojnie w trawie
na brzegu, a koniec troka spadnie jako niewinna zupełnie ponęta na wody powierzchnię.
Przed wyrzuceniem linki ku
przodowi, winien łowiący upatrzyć sobie punkt na wodzie dosięgnąć się mający, i
niespuszczając go z oka, ruchem ręki i końcem wędziska nań godzić. Wszelki nagły
nie równomierny ruch jest tu wykluczony, winien on jednak być intenzywniejszym, gdy
linka porusza się ku przodowi, powolniejszym, gdy cofa się wstecz. Gdy koniec wędziska
dosięgnął 45 mniej więcej stopni pochylenia, musi ruch tegoż zwolnić a to w tym
celu, iżby nie linka całym swoim ciężarem, lecz li koniec troka spadł lekko,
spokojnie na wodę.
Gdy wędkarz przez wytrwałe
ćwiczenie doszedł wreszcie do tego, iż rzuca linkę w sposób powyż podany biegle i
gładko, to wolno mu stopniowo sznur przedłużyć aż do podwójnej długości wędziska,
wystarczy to zupełnie na początek, a ćwiczyć się należy tak długo, aż póki się
nie dojdzie do zupełnej pewności w trafianiu upatrzonego dowolnie celu.
Na tej drodze nauczy się rzucać
każdy i dojdzie z wolna do perfekcyi w rzucaniu potrójnej długości linki; co
przechodzi tę przeciętną miarę, to już kawałek artyzmu wymagającego długiej wprawy
i pracy. Młody wędkarz zadowolić się powinien na razie mierną długością sznura,
byle rzut był wykonany należycie; rwanie się ku nadzwyczajności tylko popsuć rzecz
jest w stanie, a to drogą przyswojenia sobie manier prowadzących wstecz a nie dających
się następnie oduczyć.
Przy rzutach dalekich cała
trudność na tem polega, by linkę szybko i lekko porwać z wody, aby to sobie ułatwić,
należy uporać się z ruchem wstecznym raźniej jak tego wymagał rzut na krótszą
metę.
Rzut każdy wykonuje się li
przedramieniem, górna część ręki od łokcia ma stale być bezczynną), łokcie obydwu rąk powinny być
zawsze zwrócone ku dołowi, nie przystawać jednakże ściśle do ciała, lecz w małem
od niego trzymać się oddaleniu. Stosując się do tych wskazówek, przekona się
łowiący niebawem, że rzut na metę daleką wymaga zaledwie nieco więcej siły,
aniżeli krótki, a pewnikiem jest w ogóle, że im mniej wytężenia tem rzut lepszy i
gładszy. W tym kierunku dużo popełnia się grzechów i często widuje się wędkarzy,
którzy bez potrzeby wytężają swe siły i w pocie czoła wykonują ruchy, jak gdyby
maszt okrętowy mieli w ręku i końcem swej wędki dotrzeć chcieli do wnętrza ziemi.
Gdy wędkarz doszedł do wprawy w
sztuce rzucania linki i kunsztu swego w praktyce doświadczyć chce, staje nad brzegiem z
daleka od wody i rzuca wędkę równolegle z brzegiem, na którym stoi pod prąd rzeki.
Mucha z prądem spłynie ku dołowi pędem prawdopodobnie szybszym, aniżeli lot much, które
równocześnie szybują nad wodą. Szybkość ta nie naturalna nie ujdzie uwagi ryb, by
temu zapobiedz, winien łowiący w miarę zbliżania się muchy ku sobie wznosić zwolna
koniec wędziska ku górze, a to w celu utrzymania muchy stale na powierzchni wody).
Niektórzy wędkarze wprawiają
swą muchę w ruch drganiami wędziska; jest to metoda niewłaściwa, wyjąwszy gdy się
łowi na tonącą muchę. Dość spojrzeć na zachowanie się much żywych nad wodą; one
ani nie skaczą, ani nie wyprawiają harców po wodzie, ani rzucają się, z wyjątkiem
może jednej jętki i pająka. Przy tych tedy dwu rodzajach much i na wolno płynącej
wodzie można wreszcie próbować podskoków i zygzaków, przy użyciu innych, taktyka ta
jest bezcelową, jeżeli nie szkodliwą.
Jak się obszukuje wodę, której
się nie zna, na której ryby nie zbyt skwapliwie skaczą? pyta Francis dalej.
Przeszukanie wody takiej powinno być pobieżne: w miejscach obiecujących rzuca się
muchę kilkakrotnie na punkta upatrzone, nie zatrzymując się wcale w mniej odpowiednich.
Rzucając na rybę do żywej muchy, baczyć należy, by nie rzucić nad nią lecz przed
lub obok niej, a to dlatego, iżby ryba muchę jak najlepiej, linki jak najmniej
widziała; chlaśnięcie linki lub tylko upadnięcie jej na wodę, rybę na pewno
wystraszy. Gdy ryba chwyci, wystarczy słaby ruch ukośny z prądem do jej zacięcia.
Wystrzegać się należy nagłego silnego zacinania, które nigdy nie jest na miejscu. Na
oznaczenie atomu czasu, w którym zacięcie nastąpić ma, reguły podać nie mogę, ryby
bowiem biorą ponętę rozmaicie, ćwiczenie jest tu jedynym drogowskazem.
Pojąć nie mogę jak można się
spierać o to, czy łowić się ma pod wodę, czy z wodą? Rybak który pod wodę
łowić może, nigdy z wodą łowić nie powinien. Stanowisko ryb jest
przeciwprądowe, widząc one muchę ku nim nadpływającą i chwytają takową pod prąd.
Rybak stoi za rybą nie widziany; chwyci ryba ponętę, to zacięcie musi być trafne
mimowolnie, bo ryba wchłonęła hak z przeciwległej sobie, więc do zacięcia
najkorzystniejszej strony. Łowi się z wodą, to przy zacięciu wyrwie się muchę
najczęściej z pyska; rybaka stojącego 12 metrów powyż widzi ryba doskonale, i skutek
będzie ten, iż najgrubsze ryby pokryją się w norach przy pierwszym rzucie wędki.
Wreszcie, gdy się uda złowić dobrą rybę, której uchodzenie wymaga większej
przestrzeni, to wlec się ją musi przez wodę jeszcze nie wyłowioną, rozpędza się
przeto resztę ryb, a prócz tego naraża narzędzie na niebezpieczeństwo urwania lub
złamania. Jeżeli wiatr silniejszy lub bystry prąd nie dopuszczają do łowienia pod
wodę (Francis kapituluje), to rzucać należy w poprzek rzeki o ile się da pod prąd, by
mucha ku rybakowi spłynęła. Rzucanie z prądem wody i wleczenie muchy, jak gdyby za
uszy pod górę, nazwać łowieniem na muchę nie można; złapać da się ryba i tym
sposobem, lecz ilość i waga złapanych tą drogą ryb, nie dorówna nigdy rezultatom
łowienia pod wodę. By rzekę, łowiąc z wodą, korzystnie obszukać, musi łowiący
umieściwszy się powyż silnego prądu ztąd swą robotę rozpocząć), a to przedłużając stopniowo
linkę z miejsca i obszukując muchą wszelkie poniż położone schroniska ryb. Tak
łowiąc, opanować można 18-24 metrów przestrzeni i zebrać obfitą zdobycz.
Pytanie, czy w górę, czy w dół
łowić należy, zawsze jeszcze rozstrzygniętem nie jest; ja (Francis) radzę łowić pod
wodę; wędkarz powinien pamiętać o tem, że sztuka jego polega li na sprytnem
złudzeniu ryby, ma on przeto przedewszystkiem mieć na oku wskazówki, jakie mu sama
natura podaje.
Określiłem sposoby należytego
przeszukania wody; dołączam jeszcze kilka ogólnych przepisów opartych na długoletniej
praktyce i sumiennej obserwacyi.
Wszystko, co się w wodzie i na
jej powierzchni dzieje, ważnem jest dla rybaka i ujść nie powinno jego baczności: otóż
najpierw słów kilka o wpływie stanu powietrza na zachowanie się ryb wobec wędki i
muchy.
Znany powszechnie jest stary
wiersz angielski:
When the wind blows from the west,
It blows
the hook to the fishes nest;
When the
wind blows from the south,
It blows
the hook to the fish's mouth;
When from
the north and east it blows,
Seldom the
angler fishing goes.
co w częstochowskiem wprawdzie i nie zbyt
wiernem tłómaczeniu polskiem znaczy mniej więcej
Gdy wiatr
wieje od zachodu,
Nie żal
pracy, nie żal chodu;
Gdy z południa
wiatr zawieje,
Jeszcze
lepszą miej nadzieję;
Gdy z północy
lub ze wschodu,
Szkoda
trudu i zachodu.
Proszę nie wierzyć tym poetyckim
baśniom i nie dać się przez nie wywieść w pole. O każdej porze, stanie pogody i
wiatru, ryby łowić można ze skutkiem, lecz i bez skutku; byle wiatr nie był zbyt
silnym, a dął pod prąd wody).
Miewałem znakomite połowy przy wietrze północnym i wschodnim; nędzne przy zachodnim i
południowym. Jeden poleca chmurne niebo i wiatr, inny deszcz bez wiatru, trzeci odradza
od łowienia wśród burzy. Łowiłem w najrozmaitszych warunkach atmosferycznych, nawet
wśród szalejącego nad głową moją orkanu i nie wierzę w żadną regułę; miewałem
nadzwyczajne połowy nawet wśród śnieżycy (prawdopodobnie na głowacię, która o
takiej właśnie porze najchciwiej chwyta ponętę. Dop. aut.) Kiedy rybom jeść się
chce a kiedy nie, to dziś taką samą jest zagadką jak było dla naszych praojców. Z
apetytem ryb ma się prawdopodobnie tak, jak z apetytem innych dzikich zwierząt: jedzą,
gdy są głodne, a nie niepokojone. Nikt nie będzie czekał dnia jasnego, skwarnego,
gdy chce pójść z wędką na ryby; mimo to mogę oświadczyć, iż nawet w takie
dnie łapałem dużo ryb. Zimny, jasny dzień, przy ostrym wschodnim wietrze, gdzie żadna
mucha nie jawi się nad wodą, dał mi po dwakroć połów wynoszący
dziewięćdziesiątdwie sztuk pstrąga; dnia drugiego mógłem złażać nawet więcej,
nie chciałem jednakże większego ciężaru dźwigać. Miewałem przy wschodnim wietrze i
zimnie najlepsze, wśród skwaru i wiatru południowo-zachodniego najgorsze dnie. Ileż to
razy idzie się nad rzekę powtarzając "wymarzony, idealny dzień"! Rzeczywiście
jest to dzień pozornie największe budzący nadzieje - mimo to wraca się z próżnemi
rękami - i odwrotnie. Bywają dnie przyjemne, o niebie pokrytem, przy wietrze łagodnym
gdy much nie wiele w powietrzu się snuje, dnie, w których rybak liczyć łmoże z
wielkiem prawdopodobieństwem na obfity połów; chcieć jednakże z góry oznaczyć
dzień, w którym pstrąg by wcale nie brał ponęty - jest absurdem.
Zdarza się nieraz, iż stosunki
nad rzeką t.j. w powietrzu lub w wodzie, niespodzianej ulegną zmianie, że zjawi się
świeża jakaś mucha lub owad w większej ilości nad wodą, skutkiem czego rozruszane
ryby nagle nabiorą apetytu i godzinami całemi skacząc, dostarczą łowiącemu obfitej
zdobyczy.
Radzę każdemu rybakowi uzbroić
się w okrycie nieprzemakalne, cierpliwość i wytrwałość, a wiatr i pogodę...
zostawić niebiosom!
Nie mogę twierdzić, iż
życzę sobie dnia gorącego, jasnego, bez wiatru, lecz gdy woda w porządku, siedzieć w
domu mimo to - nie będę. Przed kilku laty udało mi się w taki właśnie dzień
złowić na dużego "Aldera" w rzece Kennet, gdzie pstrąg rzadki a łowić go trudno,
sztuk trzynaście, z których kilka od 1 do 2 klgr. wagi. W dnie skwarne skaczą
pstrągi dopiero wieczorem dobrze, ale i ta rachuba częstokroć zawodzi, albowiem
mgła osiadająca nad rzeką kładzie zwykle kres ich żarłoczności: spostrzeżenie to
prawie nigdy nie zawodzi. Nagłe zmiany atmosferyczne, wiatr silny, deszcz, upał, zimno
nie sprzyjają wędkarstwu; gdy mroźno, jawią się pstrągi jedynie koło południa,
rankiem i wieczorem próżna robota. Dzień po powodzi łowić się nie powinno, ryby
bowiem są przesycone i leniwe. Gdy woda się oczyści, dwa dni następujące po
powodzi bardzo są korzystne. Przy wielkim upale szuka pstrąg cienia pod
zwieszającemi się nad wodą gałęziami i stojąc tamże w niewielkiej głębokości od
czasu do czasu wychyla się na powierzchnię, by muchę lub inny jaki żer pochwycić.
Jeżeli łowiący to spostrzeże, nie powinien się niepozornem poruszeniem zwierciadła
wody dać zbałamucić, iż to drobna ryba, zwyczaj ten mają właśnie tylko duże
pstrągi, i jeżeli rybak potrafi ponętę rzucić należycie (z boku), to na pewne
wyciągnie jednego z praojców rodu pstrążego. W porze wietrznej należy zawsze ten
najpierw brzeg obszukać, ku któremu wiatr żywe pędzi owady, tam bowiem stoją
najgrubsze polujące na muchy, które się chronią do nadbrzeżnej roślinności;
przekonawszy się o tem, puszczać należy muchę tuż przy brzegu, skrajnym rąbkiem
wody.
Gdy ryby skaczą przy
przeciwległym brzegu, wskazanem jest rzucać muchę aż na ląd, a następnie zwolna
ściągać ją na wodę. Sposób ten rzucania jest bardzo skuteczny, wymaga jednak pewnej
baczności, by się mucha na brzegu nie zahaczyła; fortel ten najlepiej się udaje, gdy
brzeg przeciwny jest piaszczysty, skalisty lub iłowaty - krzewy, wysoka trawa, korzenie
drzew, tamy, nie dozwalają na rzut taki. gdy mucha mimo przezorności uwiśnie na
drzewie, krzaku lub w trawie, to nie należy nigdy próbować odhaczenia siłą i
gwałtem, lekkie poruszenie bez napięcia linki wystarczy zwykle, by hak się wysmyknął;
przez gwałtowne targanie osiąga się jedynie to, iż mucha tem silniej się wbije a hak
złamie lub urwie.
Jeżeli łowiący zaciął rybę w
miejscu, którego dno pokryte jest zaporami jak korzenie, gałęzie, faszyny i t.d., to
jedynem wyjściem dla niego - doraźna procedura! Musi on mianowicie od razu, nim się
jeszcze ryba opatrzyła, przez silne szarpnięcie wydobyć takową z groźnego otoczenia,
i na czystą wyprowadzić wodę. Zapewniam, że to daleko łatwiej i bezpieczniej wykonać
się da, aniżeli z daleka i w teoryi wydaćby się mogło. Inna rzecz, czy uda się
rybakowi wydobyć rybę z owego niefortunnego otoczenia, nim takowa nabierze świadomości
o grożącem sobie niebezpieczeństwie, czy też zacznie stawiać opór; w drugim ma się
rzecz odwrotnie, skrzelami i pyskiem chwyta on za wszystko, co napotka, byle się nie dać
wyrugować ze stanowiska, które za jedyną ucieczkę swoją poczytuje. Próbowałem tej
metody wielukrotnie z dobrym skutkiem. Gdyby ryba broniąc się wędce, zagmatwała się w
przeszkody, to jeden tylko jest sposób wyjścia z tego fatalnego położenia: stanąć
zdala poniż ryby, opuścić sporo linki, nachylić koniec wędziska ku wodzie i
wyprężywszy sznur ciągnąć lekko a jednostajnie w dół; ryba przez pewien przeciąg
czasu stawiać będzie opór, cierpliwość rybaka odniesie jednak w końcu zwycięstwo.
Nie zawsze wprawdzie to się uda, szarpaniem jednak ryby w kierunku zapory lub w górę
ponad takową potarga się linkę napewno, a ryby nie wyciągnie nigdy. O jednem jeszcze
łowiący zapomnieć nie powinien, to jest, nigdy w takiej wodzie nie łowić na więcej
jak na jedną muchę; łowiąc na dwie lub więcej much, jest się w takim wypadku
zagwożdżonym na dobre i bez wyjścia.
Łowiąc na muchę, powinien rybak
każdą rybę grubszą, którą gdziekolwiek spostrzeże, dobrze w pamięci sobie
zapisać. Ryby takie mają swe stałe stanowiska, a znając takowe, łatwo zbliżyć się
do nich, nie będąc widzianym i rzucić stosownie muchę, pamiętając przytem, że
pierwszy rzut prawie zawsze jest najważniejszym, bo ryba najsnadniej muchę po raz
pierwszy rzuconą chwyta. Rzut pierwszy ma więc być wykonany lekko i ściśle wedle
przepisu - ku czemu kilka próbnych rzutów na miejscu bezrybnem będzie wcale dobrem
przygotowaniem.
Studyum terenu i dokładna
obserwacya są niezbędnym warunkiem pomyślnego połowu.
Gdy dobra ryba rzuci się ku
musze, lecz takowej nie chwyci, rzucać ku niej nie należy powtórnie, lecz zostawić ją
w spokoju, by następnie korzystając z nadciągającej chmurki, lub chwilowego podmuchu
wiatru, podać jej ponętę ponownie. Gdy i tym razem zachowa się odpornie, znów się
jej nie naprzykrzać. Za godzinę lub dwie można spróbować suchej muchy lub tonącej, a
to na głębokość 20-25 ctm., gdy i to na nic się nie zda, zmienić muchę na inną.
Jeżeli ryby suną ku ponęcie,
lecz w połowie drogi się cofają, muchę przeskakują, lub ogonem biją chcąc ją
zatopić, to należy zastosować się do ich woli, zatapiając natychmiast muchę: okażą
się one za ten dowód powolności wdzięczne i pozwolą - schować się do kosza. Na
dowód skuteczności zatapiania muchy w pewnych razach, opowiem szczegół z mej praktyki
rybackiej. Łowiłem w Hamspihre i ranek cały przeszedł prawie bezowocnie, nad wodą
snuło się ledwie kilka okazów Jellow dun; pstrągi skakały zawzięcie, muchy mojej
brać jednak nie chciały. Porzuciłem zniechęcony wędkę w wodzie chcąc sobie fajkę
zapalić; uporawszy się z fajką, wziąłem kij napowrót do ręki. Podnosząc koniec ku
górze, byłem pewny, że sznur, którego sporo popuściłem był, zaplątał się w
chwasty, ciągnę dalej i spostrzegam, że na wędce spory pstrąg wisi. Wskazówka ta była
dla mnie wystarczającą. Właśnie powyż rzucałem na pstrąga, który jednak nie czułym
był na moje ku niemu zaloty. Wróciłem tam, puściłem muchę w warstwę środkową
wody, pstrąg chwycił i uwisł na haku. Łowiąc tak dalej, skusiłem dwanaście pstrągów
do chwycenia. Cztery z nich straciłem nie zauważywszy, iż zacinając pierwszego z nich,
ostrze haka ułamałem na jego twardej szczęce.
Tyle Francis. - Można nie na
wszystko, co tu powiedziano się godzić, trzebaby dla należytego ocenienia rzeczy znać
stosunki angielskie, wody angielskie i ryby angielskie - że jednak wszystko bez
wyjątku jest tu pouczającem w wysokim stopniu, na to snać zgodzimy się wszyscy.
|